Po jednym z ubiegłotygodniowych wykładów znalazłam swój życiowy cel. Jestem z niego dumna: pojadę do Afryki i po śmierci zostanę skamieliną. Oczywiście jeżeli stwierdzę: „Tak to jest chyba ten moment, niedługo umrę. Tyle już w życiu osiągnęłam.”
Wsiądę w samolot, polecę do Afryki i ukryję się na jakiejś pustyni czy coś…
… to idealne powietrze.
Kostki kosteczki. Skamieliny.
W sumie nie jest to całkiem zły pomysł.
Może nie koniecznie od razu umierać i zostawać skamieliną, ale jakiś mały światowy trip?
Skoro mowa o podróżach…
Dzisiaj w końcu skończyłam czytać książkę archeologa i filologa Jacka Meuszyńskiego pt. „Odkrywanie Mezopotamii” z 1977 roku. Bardzo kusząca wydała mi się podróż w tamtym kierunku. Sam autor, zachęca nas w ostatnim rozdziale do wyruszenia w podróż życia. Nawet dowiadujemy się jak dojechać!
Zmotoryzowani czy niezmotoryzowani? Oto jest pytanie.
Ok.
Może i od roku wydania owej książki dzieli nas już jakieś 40 lat, ale jak by tak wyjątkowo zamiast uciekać przed problemami w Bieszczady uciec do Mezopotamii?
Ewentualnie do Afryki, ale to dopiero przed sesją – wtedy pustynia może się przydać.